Wrocław. Powódź z 1997 roku powraca

Krzysztof w dzieciństwie śnił o niewielkim oknie na drugim piętrze. Wystawiał przez nie nogi i pluskał się w wodzie. Było przyjemnie, wakacyjnie. W lipcu 1997 roku miał już 27 lat - i spoglądając przez podobne, choć prawdziwe okno, obserwował deszcz z papierówek. Spadały do "wielkiej wody" pełnej gwiazd. - To było magiczne. Tak samo jak dachy pełne życia i ekscytacji, atmosfera zbliżającej się przygody - mówi. Z tamtego lata pamięta też helikoptery, białe prześcieradła, pośpieszne robienie zapasów wody. I małżeństwo, które na czarną godzinę nakupowało wódki zamiast chleba. Dziś te wspomnienia są wyraźniejsze niż kiedykolwiek. We Wrocławiu zwołano sztab kryzysowy, IMGW bije na alarm w związku z intensywnymi opadami deszczu, rzeki szykują się na przekroczenie stanów alarmowych - a niektórzy eksperci ostrzegają, że może być jeszcze gorzej niż prawie 30 lat temu, kiedy Wrocław nawiedziła wielka powódź.

- Obecna sytuacja bardzo mocno i w sposób niezależny od woli przywołuje wspomnienia z 1997 roku. Wychodząc z domu, odruchowo spoglądam pod wiadukt na Trzebnickiej, gdzie zauważyłem pierwszą wodę w pamiętnym lipcu. Na razie są tam zwykłe kałuże. Mam stale otwarte dwie zakładki z informacjami lokalnymi, które kompulsywnie odświeżam - opowiada Krzysztof. Robiąc zakupy, włożył do koszyka trochę więcej, niż zwykle. Sam do końca nie wie, dlaczego. Przecież w domu zawsze jest zapas baterii, świeczek i suchych produktów. - Cały czas mam nadzieję, że nie będą potrzebne - mówi. Mimo wyraźnych przebłysków sprzed 27 lat wiele rzeczy się zmieniło. - O ile pamiętnego lata byliśmy zalewani od dołu, tak teraz pierwszy skutek ciągłego deszczu widzę już w domu w postaci zacieków na ścianie spowodowanych pęknięciem elewacji - skarży się, ale bez nadmiernego pesymizmu. Jeszcze przez chwilę obserwuje sprawy "na chłodno", dopóki nie wraca niepewność. - Właściwie to mamy dopiero początek weekendu. Podobno najgorsze przed nami. 

Wielka niewiadoma

Ewelina w lipcu 97. kładła się spać z szumem doniesień o nadchodzącej fali, o których rozmawiali dorośli, myśląc, że nie przenikną do świata siedmiolatki. Gdy otworzyła oczy, wszystko było już inne. - Widziałam bezkres brunatnej wody. Sięgała pierwszego piętra. Tkwiliśmy w tej rzeczywistości przez tydzień - opowiada. - Pływały amfibie, pontony.  Moja mama pływała na tych amfibiach. Wojsko rozdzielało chleb, wodę w woreczkach po mleku i płatki miodowe dla dzieci - dodaje. Po powodzi tysiąclecia został jej strach, dziś bliższy, niż kiedykolwiek wcześniej. - Boję się o mamę i brata, którzy dalej mieszkają na Kozanowie, jednej z najbardziej zagrożonych zalaniem dzielnic. Groźnie to wszystko wygląda i jestem tego świadoma - mówi. I cierpliwie czeka do poniedziałku lub wtorku, bo może już wszystko się wyjaśni i zniknie "wielka niewiadoma". Na wtedy meteorolodzy zapowiadają koniec opadów. Na razie nie chce słyszeć o powodzi. Kiedy puszczają piosenkę "Moja i twoja nadzieja", Ewelina wyłącza radio. 

Przystań dla pontonów

Wspominając powódź sprzed 27 lat, Paweł się rozpromienia. Dla niego, jeszcze nie do końca świadomego zagrożenia, to była wielka przygoda. - Mieszkałem wtedy z rodzicami, mieliśmy na parterze taras. Brakło nam 10 cm do zalania - opowiada. - Zrobiliśmy tam z kolegami przystań dla pontonów. Później był grill na dachu bloku przy Gołężyckiej. I wielki transparent z napisem "Słoneczny Patrol". Cały świat nas widział, bo wokół latał helikopter CNN - wspomina. Ponoć Niemcy, jak przyjechali pomagać, to nie mogli uwierzyć w to 40-tysięczne osiedle. - I że Polacy wybudowali coś takiego na terenach zalewowych - dodaje Paweł. Ale teraz nikt nie rozpala grilla na dachu, nie buduje przystani dla pontonów. Napisy z transparentu dawno wyblakły. - Teraz bardziej się martwię, głównie o brata. Mieszkam w Trzebnicy, na górce, więc mnie nigdy nie zaleje. Rodzice też mieszkanie sprzedali. Tylko jeden brat został - i to na Kozanowie. 

Chodzą plotki, że jest lepiej

- Słyszałem taką plotę, że po pracach nad Odrą - pogłębianie, umacnianie brzegów i wycinka dużej liczby drzew - przepustowość kanałów jest lepsza niż w 97. - mówi Krzysztof. Jednocześnie wzdryga się na wieść o wydawanych od 11 września alertach, posiedzeniach sztabu kryzysowego, zaangażowaniu wojska i zagrożeniu powodziowym na Dolnym Śląsku. Dziś jest inaczej, niż w 97. Wtedy, jak wspomina, chodziło się z garnkami po lody, które rozdawały na rynku lodziarnie. Sam pomagał też dorosłym w heroicznej obronie rynku i z trudem podnosił worki z piaskiem. Później obserwował, jak ludzie przyjeżdżali żukami, nysami, różnymi autami transportowymi i przywozili jedzenie i napoje dla ludzi broniących. 

Ale dziś jest inaczej. - Gdyby ziścił się czarny scenariusz, to największy problem byłby z pospolitym ruszeniem. W 97. Wrocław stał się jednością. To było jego największą siłą. Czułem to już jako 10-letnie dziecko. Teraz nie czuję nic - dodaje z odrobiną nadziei, że w obliczu zagrożenia miasto znowu stanęłoby wspólnie do heroicznej obrony rynku. I Kozanowa; bo to - jak podkreśla Krzysztof, teren zalewowy, na którym właściwie nigdy nie powinno powstać osiedle. - Nie wiadomo też, jaki los czeka resztę Dolnego Śląska. Pewnie na wioskach dojdzie do zalań i podtopień - spekuluje. Sam Wrocław chyba jest bezpieczny. W końcu chodzą plotki, że jest lepiej. 

Przerwane wakacje

To były spokojne wakacje. W lipcu jeszcze nikt nie wierzył w powódź. Anna miała już zresztą plany. Razem z kuzynką wybierały się nad morze. - Do ostatnich chwil liczyłyśmy, że uda nam się wyjechać - opowiada. Ale z każdym dniem wody przybywało. - Wkrótce wszyscy zrozumieliśmy, że fala już nadchodzi. I wtedy pojawił się strach. Dzień przed zalaniem zapanował kompletny chaos. Ludzie biegali, każdy starał się jakoś pomóc. My też. Chodziłyśmy z kuzynką układać worki z piaskiem. W drodze powrotnej - nad ranem - zobaczyłam, że na naszym skrzyżowaniu wybijała studzienka. To było dziwne, nigdy wcześniej się nie zdarzało - wspomina.

Nikt już nie wątpił wtedy w nadejście powodzi. - Wcześniej trochę padało, później było sucho, ale wiedzieliśmy, że fala już nadchodzi. A teraz? Sama nie wiem. Trochę niepokoi mnie to, co się obecnie dzieje we Wrocławiu. Pada, ale bywały większe ulewy w tym mieście. Nawet ostatnio w sierpniu. Może rzeczywiście nie wiem o wszystkim - waha się Anna. Koleżanka opowiedziała jej o tym, że podniósł się poziom wody w rzece Oława. - Może to właśnie te małe rzeczki są największym zagrożeniem. Odkąd mi to powiedziała, zaniepokojenia jest trochę więcej.

Nieprzespane noce

W lipcu 1997 roku Marta układała worki z piaskiem na pętli Kozanów. Była 4:35. Woda szła na ul. Kolistą przez Wiślańską. - Spora i szybka fala. Później były amfibie, które przywoziły jedzenie. Zostało mi mnóstwo wspomnień z tego czasu - opowiada. Dziś już prawie wcale nie wracają. Nawet na wieść o sztabie kryzysowym i widmie powodzi, które krąży nad Dolnym Śląskiem. - Nie przejmuję się aż tak bardzo. Tamta fala z 97. chyba nie wróci. Nie zrobiłam zapasów jedzenia jak inni - zaznacza. Marta wie o ostrzeżeniach wydawanych przez miasto. Czyta komunikaty. Widzi alerty o możliwych zalaniach. Mimo to wspomnienia zostawiła w 1997 roku. Trzyma je schowane głęboko i nie chce, by wracały.

Źródło: Radio ZET

Disclaimer: The copyright of this article belongs to the original author. Reposting this article is solely for the purpose of information dissemination and does not constitute any investment advice. If there is any infringement, please contact us immediately. We will make corrections or deletions as necessary. Thank you.